wtorek, 12 maja 2015

Spirit Caverns

Przy okazji rozmawiania z przyjaciółką przypomniałem sobie o ciekawym miejscu, które razem odwiedziliśmy w Krakowie. Pub dla graczy SELECT zachęcał fajnym wnętrzem, świetnymi ludźmi w obsłudze no i grami. Teraz zapewne też zachęca i to jeszcze większą ilością atrakcji :-)

Wiedziałem już wcześniej o istnieniu takich lokali, ale SELECT był pierwszym, w którym osobiście napiłem się piwa i zagrałem w Tekkena oraz Mario. Ale chyba najbardziej podobało mi się to, że jak już wypiliśmy, pograliśmy i chcieliśmy wychodzić, zagadała nas obsługa. Rozmawialiśmy o fantastyce (od Kucyków, przez Pottera i Władcę, aż po Grę o Tron) i o grach przez ponad dwie godziny stojąc przy barze :-)

Wtedy właśnie uaktualniłem listę lokali, które chcę otworzyć. Znaczy tak właściwie to wszystkie te lokale są barami, ale w odpowiedniej stylistyce.

Karczma z krasnoludzkim piwem
To chyba mój najstarszy pomysł, bo już w liceum zgadałem się z niskim kolegą z internatu, że założymy taki lokal w stylu tawerny fantasy. On miał zapuścić długą brodę, i siedząc w stroju z epoki cały czas pić piwo, zaciągać wszelakimi gwarami i opowiadać ludziom jakie smoki ostatnio ubił. Ja miałem się zająć łatwiejszą częścią: prowadzeniem biznesu ;-)
Nasze drogi trochę się rozeszły, ale otworzenie lokalu całego w drewnie, z paleniskiem na świnkę, pokojami na piętrze (to zawsze jest piętro — tawerna z pokojami na parterze to nie tawerna!) i piwem z beczek rozlewanym do rogów nadal pozostaje w sferze moich marzeń.

Małpi gaj dla dorosłych
Chyba wszyscy znamy miejsca tego typu — najczęściej w centrum handlowym można znaleźć „zagrodę”, gdzie ludzie robiący zakupy zostawiają dzieci w kolorowym, gąbczastym otoczeniu.
Kulkowy basen, drabinki sznurowe, dmuchany zamek, zjeżdżalnie, huśtawki i karuzele. Wszystko to powiększamy do rozmiarów dorosłych, dajemy możliwość zakupu alko i puszczamy pop z lat dziewięćdziesiątych. Chyba każdy by się skusił na choć chwilę w takim miejscu.

Pub dla graczy
Ze stworzeniem spójnego wizerunku ostatniego lokalu będzie problem, bo gry są niesamowicie różnorodne. Podejrzewam, że każda z sal wyglądałaby trochę inaczej: niektóre związane z fantasy, niektóre z science fiction, a jeszcze inne w stylu retro. Mógłbym nawet część poprzednich dwóch lokali umieścić właśnie w tym :-)
Projektor z wielkim ekranem na ścianie, w różnych salach po kilka konsol, muzyka z mojej kolekcji muzyki z gier oraz ze Spotify, płatności przez aplikacje w telefonach (z achievementami!), partnerstwo ze sklepami z gadżetami / grami dla nagród do turniejów, i tak dalej, i tak dalej. W tej chwili ta wizja bardzo do mnie przemawia. Tak bardzo, że odłożyłem już na cel „mojego małego biznesu” pierwsze sto funtów. Muszę trochę bardziej zainteresować się jakiej kwoty potrzebowałbym na początek

Na koniec jeszcze próbka muzyki pasującej do pierwszego i trzeciego typu:

środa, 15 stycznia 2014

Dearly Beloved

Mam Miałem cholernego doła. Marazm, nostalgia, weltszmerc, grawitacja, uderzenie meteorytu... Wszystko dopadło mnie na raz i nie wiedziałem co z tym zrobić dopóki nie podzieliłem się moimi problemami z przyjacielem.

Przeglądając w czasie rozmowy jego profil dowiedziałem się, że jest już od ponad pół roku magistrem. Zastanawiałem się co jeszcze mogło mi umknąć w życiu znajomych i doszedłem do wniosku, że może nawet sam nie wiem co dobrego działo się w moim życiu...

Piszę więc tę notkę podsumowując mój pierwszy pełny rok w obcym kraju.

Ale mam na tym zdjęciu krótkie włosy...
Byłem na koncercie Lindsey Stirling.
Pierwsza naprawdę miła rzecz, która spotkała mnie w Szkocji to koncert tańczącej skrzypaczki, która ma na nazwisko tak samo jak jedno ze szkockich miast.
Koncert był bardzo dobry, choć trochę krótki... Lindsey na skrzypcach z prawdziwą perkusją brzmi o niebo lepiej niż na moich głośnikach, czy słuchawkach.
Pamiętam też, że po koncercie biegałem w mrozie po sąsiednich ulicach: do bankomatu, po kurtkę, kupić płytę. W końcu zaczęło się czekanie i pobiegłem jeszcze kupić marker, jednak wszystko zostało wynagrodzone, gdy Lindsey wyszła z autokaru i zamieniła z nami kilka słów i uścisków.

Nagrałem sobie jeden utwór i stwierdzam, że nie będę już nigdy nagrywał na koncertach, bo nagrania nie przesłuchałem ani razu, a straciłem możliwość "widzenia" na kilka minut. Zdjęcia będę robił, jednak żadnych filmów.


Pościel w moim ulubionym kolorze <3
Sam z własnych pieniędzy wynająłem mieszkanie.
Wyrabiałem nadgodziny w mojej "biurowej" pracy i w końcu (trochę przyciśnięty okolicznościami - awans i przeprowadzka współlokatora) udało mi się wynająć mieszkanie. Na samym początku dosyć zapuszczone i bez potrzebnych mi sprzętów, ale powoli dokupowałem - na samym początku pościel w moim ulubionym fioletowym kolorze (teraz już dwukolorowa - fiolet i zieleń), potem odkurzacz, biurko, fotel, drugi monitor do laptopa, aż w końcu plakietkę na drzwi która dokończyła dzieła.
To nie jest najlepsze mieszkanie na świecie, ale jest moje własne - zarobiłem na nie sam, sam wybrałem, po części urządziłem i uwielbiam. Mieszkam sam, nikt mi nie przeszkadza i ja nie przeszkadzam nikomu. Mogę zapraszać znajomych bez pytania kogokolwiek o zgodę i bez planowania, bez nadmiernych przemyśleń. Mam ochotę kogoś zaprosić, to go zapraszam. Mam ochotę coś zmienić to zmieniam. Mam ochotę trzymać choinkę do maja - możliwe, że tak zrobię ;-)
Po latach mieszkania u rodziców, w internacie, w akademiku, z współlokatorami, mieć coś swojego to wspaniałe uczucie.


Filmowa torba
Widziałem Król Lew - Musical
Kiedyś myślałem, że by obejrzeć ten spektakl będę musiał lecieć do Stanów na Broadway... Potem dowiedziałem się, że grają go też w Londynie. Moje marzenie z liceum (wtedy na nowo pokochałem tę animację) znacznie się przybliżyło.
Kilka miesięcy po moim przylocie do Szkocji zauważyłem na mieście plakaty i już wiedziałem, że marzenia podlegają prawu przyciągania nawet bez zbytniego nacisku z mojej strony. Gdy tylko zdobyłem wolną gotówkę kupiłem bilet VIPowski na spektakl w tydzień po premierze.

Usłyszałem na żywo kilka ulubionych piosenek, zobaczyłem scenografię i kostiumy o jakich nigdy mi się nie śniło - klimatyczne i tak sprytnie zrobione, że można było nimi poruszać.
Przeżyłem na nowo historię, którą znam od prawie dwudziestu lat i którą uwielbiam. Polecam ten musical każdemu kto lubi Disneya i śpiewa pod nosem, czy to Hakuna Matatę, czy Przyjdzie Czas. Jeśli boisz się, że nie zrozumiesz o co chodzi to włącz sobie Króla Lwa po angielsku. Jestem pewien, że zrozumiesz bez problemu. Ten właśnie film był moim pierwszym doświadczeniem z angielskim bez napisów. Nie trzeba rozumieć. Króla Lwa odbiera się po prostu sercem.


Grałemtatywnie ponad 20 godzin.
Pomysł wziął się tak trochę znikąd, ale zaowocował najlepszym weekendem tego roku.
Mianowicie portal o grach arhn.eu organizuje co roku charytatywny maraton gier komputerowych. Jako że oglądam i czytam ich od czerwca oraz mieszkam niedaleko nie mogłem pozwolić sobie przegapić takiej okazji na spotkanie.
Na cotygodniowych spotkaniach na TeamSpeak'u dopytałem, czy nie będę stanowił zbytniego problemu i przystąpiłem do realizacji szczwanego planu.
Pozwoliłem sobie wkręcić się na imprezę przy pomocy jedzenia (w tym wypadku 6 pizz na spółkę z jeszcze jednym znajomym z Edynburga). Prawie jak za czasów studenckich. Prawie, bo bez alkoholu ;-)
Oczywiście tyle samo, co za pizze wpłaciłem też na cel naszej zbiórki - w końcu był to maraton charytatywny.
Poznałem wspaniałych ludzi, których do tej pory głównie słuchałem, oglądałem bądź czytałem. Wszyscy okazali się wyżsi niż się wydawało. A poza tym niesamowicie przyjaźni :-)

I to by było na tyle. Mam kilka naprawdę pozytywnych wrażeń z tamtego roku. Mam nadzieję, że będzie ich więcej w tym. Tymczasem idę spać i zostawiam was z moim ostatnim odkryciem i piosenką tytułową tego wpisu.

środa, 19 grudnia 2012

Glasgow

Przeprowadziłem się.
Tak właściwie to już ponad miesiąc temu, jednak dopiero teraz znajduję czas i ochotę by cokolwiek o tym napisać. Trochę z nudów, trochę z chęci wypisania się, trochę też dlatego, że właściwie nie wiem tak naprawdę co będę robił. (Chciałem napisać "co będę <<tu>> robił", ale zdałem sobie sprawę, że nadal nie wiem co będę robił tak ogólnie.)

Zarówno Glasgow, jak i prawdopodobnie cała Wielka Brytania jest bardzo spolaryzowana: Mamy tu straszną pogodę (Glasgow/UK), okropny akcent, który sprawia że wątpisz w dwadzieścia lat swojego angielskiego (Glasgow) a także ludzi, którzy po czterech latach pobytu potrzebują pomocy w wypełnieniu kwestionariusza osobowego i nie wiedzą czy są "małe, czy femałe" (prawdopodobnie całe UK).

Po stronie plusów są sklepy. Rzeczy o których marzyłem w Polsce i widziałem tylko "na Internecie" są tu dostępne na wyciągnięcie ręki z kartą płatniczą. Przykładowo buty New Rock, które w Polsce widziałem tylko raz bardzo dawno temu, w złym kolorze i z piekielnie zawyżoną ceną (wtedy z 750 na 950 złotych) tutaj znalazłem już w trzech małych sklepach, wszędzie w moich rozmiarach i kolorach oraz z odpowiednią ceną (170 funtów). Albo oficjalny sklep Games Workshop (figurki do gier bitewnych) w którym musiałem naprawdę przekonywać sprzedawcę, że nie chcę pomalować elfa, bo oni figurek promocyjnych do prób mają przecież wiele. Jest też Hamley's - kraina czarów dla dziecka w każdym z nas. Aż się portfel w panice chowa głębiej do kieszeni ;-)

Są ludzie - przyjaźnie nastawieni, pomocni i starają się nawet ograniczać swój akcent, gdy z nimi rozmawiasz. Podchodzą na ulicy i coś opowiedzą, albo przy kasie w tesco zaczną jakąś gadkę o pogodzie, czy dziwacznym prawie według którego nie można sprzedawać alkoholu między 22 a 10 rano.

Wciąż jestem też na tym etapie, gdzie co chwila zauważam coś nowego, co jest inaczej. Kierownice po złej stronie i przechodzenie na czerwonym już mnie nie dziwią. Jeżdżenie w autobusie po lewej stronie wciąż potrafi wywołać leciutką nutkę paniki. Zwłaszcza, gdy siedzi się na piętrze i zajmuje raczej słuchaniem muzyki niż zwracaniem uwagi na otoczenie. O właśnie - w końcu mam fajne słuchawki i fajny telefon :-)

Ostatnio namówiony przez koleżankę z pracy ściągnąłem sobie The Best Of Myslovitz. Piosenka "Chłopcy" bardzo przypadła mi do gustu. Jest tak trochę o mnie z Polski i tak trochę o mnie za granicą.

środa, 25 lipca 2012

Praca poniżej poziomu

Jestem sobie w Holandii przez agencję pracy tymczasowej Otto i pracuję jako zbieracz zamówień (orderpicker) na magazynie w firmie Fetim. Praca nawet znośna (robiłem zarówno gorsze, jak i lepsze rzeczy), stawka jak na razie minimalna (8,35€ brutto za zwykłą godzinę).



Jaki jest więc problem? Mam uprawnienia na obsługę wózków widłowych typu Hef (widły z przodu, niska wysokość składowania, używane głównie do załadunku) jak i Reach (widły z boku, wysokie składowanie, operacje magazynowe) oraz pół roku doświadczenia na tych pierwszych. Praca na niższym stanowisku to strata pieniędzy moich (niższa stawka) i firmy (oni sfinansowali mi holenderskie uprawnienia z których nie korzystam, oni także dostają mniej pieniędzy za pośrednictwo jeśli pracuję na niższym stanowisku) oraz moja frustracja z powodu nie tak dobrej pracy przekładająca się (świadomie staram się to tłumić, ale działa to też podświadomie) na gorsze jej wykonywanie (kolejna strata pieniędzy dla firmy).

Podsumowując pracuję na niskim stanowisku, a powinienem trochę wyżej. Zmianę pracy blokuje jednak pani inhouse manager, która twierdzi, że nie może sobie pozwolić na moje przejście do innej firmy (a miałem KILKA takich ofert) a do tego kłamie na temat ewentualnego "awansu":
- że podobno każdy musi umieć pracować na orderpicku (jedna rozmowa z kolegą pracującym na reachu i wiem, że to kłamstwo)
- że nie ma teraz zapotrzebowania na kierowców wózków (właśnie przyjęli dwóch nowych w tym tygodniu)

Starałem się już o inną pracę w dziale planowania firmy, a także o przejście na wózki u koordynatora wózkowych w Fetimie. Nie wiem naprawdę co mam zrobić, żeby dostać lepszą pracę.

I pozytywna piosenka na koniec:

niedziela, 22 lipca 2012

Tak od razu, już, teraz.

Ostatnio zapytałem przyjaciółkę: "Gdybyś miała możliwość wybrania sobie tego co będziesz w życiu robić - tak jak w matriksie, podłączasz i ściągasz umiejętności do mózgu. Co byś chciała robić?"


Podobno było to w sumie ciekawe pytanie - śmieszne jest to, że sam jeszcze na nie do końca nie odpowiedziałem. Jest kilka rzeczy które myślę, że przydałyby się do polepszania poziomu życia i kilka, które po prostu chciałbym umieć, bo wydają się pasjonujące.

Te podstawowe to:

Programowanie
Zawsze lubiłem zajmować się komputerami, a chyba najciekawszą odmianą tego hobby jest programowanie - czy to stron internetowych, czy programów. Sprawianie by coś działało tak jak powinno zawsze dawało mi wiele satysfakcji. Muszę więc usystematyzować swoją wiedzę, a także hmm… po prostu wziąć i zacząć coś robić.

Krav-maga / jujitsu
Tutaj chodzi mi o bezpieczeństwo i zdrowie. Chciałbym móc bez strachu przejść na autobus: przystanek koło osiedla bloków socjalnych, tzw. baraków, gdzie już kilka razy mi grożono, w tym raz - nożem. Do tego przyda się też kondycja, by w razie czego móc dostatecznie szybko uciekać.

Taniec
Przyznam szczerze, że mam pewien problem z hmm… dotykiem. Ciężko mi przekonać się by kogoś dotknąć, czy nawet czasem usiąść bliżej w klubie. Chcę trochę zmniejszyć swoją przestrzeń osobistą i wpuścić do niej inne osoby a przy tym poprawić własną koordynację ruchową. Do tego jeszcze poznać kilka dziewczyn ;-)

A dodatkowe:

Kurs barmański
Taka dodatkowa praca i możliwość poszpanowania przed znajomymi ;-)

Śpiewanie
Bo i czemu nie? Czasami się wygłupiam ze śpiewaniem, ale myślę, że ciekawie byłoby coś zacząć.

Parkour
Żeby żaden płot nie był już przeszkodą, a żadne miejsce niedostępnym.

Wszystko oczywiście teraz-zaraz, bo tak było w matriksie i ja też tak chcę. No ale przynajmniej jest już plan co mniej więcej będę robił po powrocie do Polski ;-)