środa, 15 stycznia 2014

Dearly Beloved

Mam Miałem cholernego doła. Marazm, nostalgia, weltszmerc, grawitacja, uderzenie meteorytu... Wszystko dopadło mnie na raz i nie wiedziałem co z tym zrobić dopóki nie podzieliłem się moimi problemami z przyjacielem.

Przeglądając w czasie rozmowy jego profil dowiedziałem się, że jest już od ponad pół roku magistrem. Zastanawiałem się co jeszcze mogło mi umknąć w życiu znajomych i doszedłem do wniosku, że może nawet sam nie wiem co dobrego działo się w moim życiu...

Piszę więc tę notkę podsumowując mój pierwszy pełny rok w obcym kraju.

Ale mam na tym zdjęciu krótkie włosy...
Byłem na koncercie Lindsey Stirling.
Pierwsza naprawdę miła rzecz, która spotkała mnie w Szkocji to koncert tańczącej skrzypaczki, która ma na nazwisko tak samo jak jedno ze szkockich miast.
Koncert był bardzo dobry, choć trochę krótki... Lindsey na skrzypcach z prawdziwą perkusją brzmi o niebo lepiej niż na moich głośnikach, czy słuchawkach.
Pamiętam też, że po koncercie biegałem w mrozie po sąsiednich ulicach: do bankomatu, po kurtkę, kupić płytę. W końcu zaczęło się czekanie i pobiegłem jeszcze kupić marker, jednak wszystko zostało wynagrodzone, gdy Lindsey wyszła z autokaru i zamieniła z nami kilka słów i uścisków.

Nagrałem sobie jeden utwór i stwierdzam, że nie będę już nigdy nagrywał na koncertach, bo nagrania nie przesłuchałem ani razu, a straciłem możliwość "widzenia" na kilka minut. Zdjęcia będę robił, jednak żadnych filmów.


Pościel w moim ulubionym kolorze <3
Sam z własnych pieniędzy wynająłem mieszkanie.
Wyrabiałem nadgodziny w mojej "biurowej" pracy i w końcu (trochę przyciśnięty okolicznościami - awans i przeprowadzka współlokatora) udało mi się wynająć mieszkanie. Na samym początku dosyć zapuszczone i bez potrzebnych mi sprzętów, ale powoli dokupowałem - na samym początku pościel w moim ulubionym fioletowym kolorze (teraz już dwukolorowa - fiolet i zieleń), potem odkurzacz, biurko, fotel, drugi monitor do laptopa, aż w końcu plakietkę na drzwi która dokończyła dzieła.
To nie jest najlepsze mieszkanie na świecie, ale jest moje własne - zarobiłem na nie sam, sam wybrałem, po części urządziłem i uwielbiam. Mieszkam sam, nikt mi nie przeszkadza i ja nie przeszkadzam nikomu. Mogę zapraszać znajomych bez pytania kogokolwiek o zgodę i bez planowania, bez nadmiernych przemyśleń. Mam ochotę kogoś zaprosić, to go zapraszam. Mam ochotę coś zmienić to zmieniam. Mam ochotę trzymać choinkę do maja - możliwe, że tak zrobię ;-)
Po latach mieszkania u rodziców, w internacie, w akademiku, z współlokatorami, mieć coś swojego to wspaniałe uczucie.


Filmowa torba
Widziałem Król Lew - Musical
Kiedyś myślałem, że by obejrzeć ten spektakl będę musiał lecieć do Stanów na Broadway... Potem dowiedziałem się, że grają go też w Londynie. Moje marzenie z liceum (wtedy na nowo pokochałem tę animację) znacznie się przybliżyło.
Kilka miesięcy po moim przylocie do Szkocji zauważyłem na mieście plakaty i już wiedziałem, że marzenia podlegają prawu przyciągania nawet bez zbytniego nacisku z mojej strony. Gdy tylko zdobyłem wolną gotówkę kupiłem bilet VIPowski na spektakl w tydzień po premierze.

Usłyszałem na żywo kilka ulubionych piosenek, zobaczyłem scenografię i kostiumy o jakich nigdy mi się nie śniło - klimatyczne i tak sprytnie zrobione, że można było nimi poruszać.
Przeżyłem na nowo historię, którą znam od prawie dwudziestu lat i którą uwielbiam. Polecam ten musical każdemu kto lubi Disneya i śpiewa pod nosem, czy to Hakuna Matatę, czy Przyjdzie Czas. Jeśli boisz się, że nie zrozumiesz o co chodzi to włącz sobie Króla Lwa po angielsku. Jestem pewien, że zrozumiesz bez problemu. Ten właśnie film był moim pierwszym doświadczeniem z angielskim bez napisów. Nie trzeba rozumieć. Króla Lwa odbiera się po prostu sercem.


Grałemtatywnie ponad 20 godzin.
Pomysł wziął się tak trochę znikąd, ale zaowocował najlepszym weekendem tego roku.
Mianowicie portal o grach arhn.eu organizuje co roku charytatywny maraton gier komputerowych. Jako że oglądam i czytam ich od czerwca oraz mieszkam niedaleko nie mogłem pozwolić sobie przegapić takiej okazji na spotkanie.
Na cotygodniowych spotkaniach na TeamSpeak'u dopytałem, czy nie będę stanowił zbytniego problemu i przystąpiłem do realizacji szczwanego planu.
Pozwoliłem sobie wkręcić się na imprezę przy pomocy jedzenia (w tym wypadku 6 pizz na spółkę z jeszcze jednym znajomym z Edynburga). Prawie jak za czasów studenckich. Prawie, bo bez alkoholu ;-)
Oczywiście tyle samo, co za pizze wpłaciłem też na cel naszej zbiórki - w końcu był to maraton charytatywny.
Poznałem wspaniałych ludzi, których do tej pory głównie słuchałem, oglądałem bądź czytałem. Wszyscy okazali się wyżsi niż się wydawało. A poza tym niesamowicie przyjaźni :-)

I to by było na tyle. Mam kilka naprawdę pozytywnych wrażeń z tamtego roku. Mam nadzieję, że będzie ich więcej w tym. Tymczasem idę spać i zostawiam was z moim ostatnim odkryciem i piosenką tytułową tego wpisu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz